czwartek, 20 listopada 2014

4. Porwanie

Minęło kilka tygodni od "zaakwaterowania" się w nowym miejscu. Stado bardzo dobrze sobie radziło.Vivianne i Nyota mimo to, przejawiały niechęć do życia. Pamiętały ostatnie sekundy spędzone przy umierającej babce. Odkąd lwiczki poznały Oshe ich życie przewróciło się do góry nogami. To był przełom dla Nyoty, wreszcie miała prawdziwego przyjaciela, już na zawsze, lecz on czuł do niej więcej niż tylko przyjaźń. Dołączył również do ich stada, w ten sposób zapewnił sobie stałe pożywienie, schronienia i mógł codziennie widywać się z księżniczką, lecz to nie potrwało długo...

***

Nagle Vivianne i Nyota zostały przytwierdzone do ziemi. Ostre pazury zraniły boleśnie ich grzbiety. Powoli traciły oddech. Ich serca biły z zawrotną prędkością. Zostały obrócone na klatkę piersiową, a ich karki schwytane w żelaznym uścisku. Ciała zerwały się z ziemi i po kilku sekundach oddaliły od Dżungli. Chciały krzyczeć, ale nie miały już na to siły. Minęło duzo czasu, Nyota przez ten cały czas były nieprzytomna. Jej siostra wszystko obserwowała, były już tak daleko od domu. Nie było już szans ucieczki, a poza tym gdyby  nawet uciekły, nie wiedziałyby w którym kierunku zmierzać. Pod odzyskaniu przytomności, Nyota zauważyła napastników. To były dwie lwice, wyglądały jakby pochodziły ze Złej Ziemi, o której mówiła im matka kiedy jeszcze mieszkały na Lwiej Skale. Po ich wyglądzie można było stwierdzić, że nie są dobrze nastawione wobec lwiczek. Rozmawiały ze sobą:
- Mam nadzieję, że Sucrette będzie zadowolona - powiedziała z niechęcią.
- Oby, bo mam już dość jej rozkazów!
- Przestań, dobrze wiesz, że robimy to w imię... wiesz sama kogo - Nyota nie wiedziała o kogo im chodzi, postanowiła zapytac dokąd zmierzają - Gdzie nas prowadzicie?
Ale one nic nie odpowiedziały. Vivian wyszeptała siostrze:
- Musimy się jakoś uwolnić - i zaczęły szarpać, to nie działoło. Ugryzła lwicę która ją trzymała w łapę, a ta ją puściła z wrzaskiem. To nie było przemyślane posunięcie. Księzniczka, jeśli można było ją w takeij sytuacji tak nazwać dostała nauczkę.
Po chwili do lwic dołączyła kolejna, była już starsza, jej oczy nie miały blasku, ale jej wygląd nie przypominał Złoziemki. Była stara, miała wypłowiałe futro.
- O, Raisa widzę, że nie masz ze sobą żadnego lwiątka! - zaśmiały się.
- Przestańcie, to nie zabawa, mamy je dostarczyć w całości.
- No i co z tego, to tylko dwa kolejne bachory - obydwie z nich stwarzały iraoniczną atmosferę grozy.
- Schowajcie je kiedy będziemy na miejscu - wyszeptała Raisa. Lwiczki domyśliły się, że chodzi o medaliony. Za Raisą, stała kolejna mała lwiczka, była niewiele młodsza od księżniczek. Cała trzęsła się ze strachu.
- Hej, jak się nazywasz? - Nyota chciała podnieść na duchu małą.
- Jestem Zuru, wiesz dokąd nas prowadzą?
Księzniczka została draśnięta łapą od jednej ze swoich "przełożonych", a to zakończyło rozmowę.

***

W końcu dotarły do miejsca, które miało zmienić całe ich życie, wokół były tylko marmurowe skały rozsadzone po skalistych wzgórzach, niebo przywłaszczyło sobie ciemność. Na skalnych półkach stały lwice, były szare i miały metalowe maski. Co dziwnego w stronę ciemnej groty podążały inne lwice, które w pyskach niosły przerażone lwiątka. Nyota i Viviann zostały od siebie oddzielone, setki małych lwiątek stało teraz stulone do siebie na jednej ze skalnych półek. Zuru odnalazła lwiczkę. Postanowiły trzymać się razem. Po chwili nadskoczyła z góry Raisa. Wszytscy się osunęli. Byli oszołomieniu zostali oddzieleni od swoich rodzin.
- Wasze mamusie i wasi tatusiowi opuścili was, od teraz macie status sieroty.
- Nie jestem sierotą - odezwał się głos.
- Tak, tak przykra sprawa, ale z łaski lorda zostaliście ocaleni. Otrzymacie wspaniały, wymarzony dom, waszym nowym domem jest nasze wielkie stado lwów. Za tę dobroć odpłacicie nam uczciwą pracą jako zbieracze - mówiła ochrypłym, bezuczuciowym głosem.
- Nie chcę być uczciwym zbieraczem
- Każdy z was będzie miał zaszczyt służyć wielkiemu lordowi - ciągnęła, nie zważając na protesty.
- Wypuście nas! Nie chcemy służyć lordowi! - zaczął się bunt.
- Cisza! - Raisa rozłożyła łapy i wysunęła pazury, nie minęły nawet sekundy, a z góry rozbrzmiał się ryk. Z przeciwnych skał nadskoczyła lwica. Wszyscy zwrócili wzrok na w stronę głazu na którym osiadła się postać. Odwróciła głowę. Teraz można było ujrzeć ją w całości. Piękna, biała z kremowymi przejaśnieniami samica. Co więcej na czole miała czerwone strugi sierści. Miała taki przejrzysty wzrok biło od niej ciepło, które w środku kryło złość. Spojrzała na wszytskie lwiątka. Viviann zabłysły oczy. Nie mogła oprzeć się urokowi lwicy.
- Jestem Sucrette. Najbielsza biała lwica, gatunku afrukańskiego w akademi lwów wielkiego lorda Tito - Cały czas miała dumnie uniesioną głowę, i patrzyła na nich z wysokości. - Wiem, że tęsknicie, wiem też, że to wkrótce przekonacie się, że to my jesteśmy waszą nową rodziną.
- Moja rodzina czeka na mnie w domu - odezwała się Zuru, a echo tylko podwoiło jej strach. - Puście nas! - Sucrette zmarszczyła brwi.
- Ona ma rację, puście nas! - z szeregu wyszła Nyota. Biała lwica natychmiast znalazła sie przed Nyotą.
- Cóż to? Lew afrykański zadaje się z tak brudną rasą.
- Zostaw ją - rzuciła księżniczka osłaniając małą Zuru.
- Ooo proszę, mamy melodramat. Może ty i ta pokraka będziecie tutaj razem szczęśliwi... jako zbieracze! - nagle rzuciła. Vivianne tylko patrzyła się z przerażeniem na tą sytuację. Raisa zaczełą zagarniać Zuru i Nyotę. - Może wtedy przypomnisz sobie swoje szlachetne pochodzenie i zrobimy z ciebie żołnierza.
- No a co z moją siostrą?
- Hmm, gdzie ona jest? - kiedy Viviann, zaczęła choważ się wzdłuż tłumu lwiątek, została zauważona. - Czyli to ty jesteś jej siostrą? - posuwała się w stronę lwiczki. - Chcesz do niego dołączyć? - Viviann odwróciła wzrok. - Tak myślałam.
- Vivianne - z ciemnego korytarze do którego została wprowadzona Nyota i Zuru, słyszeć było jej głos.
- To jest żołnierz - uśmiechnęła się lwica.



---------------

*Tak, ostatni post tutaj jest z czerwca. Przepraszam, ale straciłam wenę, a przez wakacje nie miałam czasu się pozbierać, ponieważ przygotowywałam się do zawodów konnych, a teraz jestem w trakcie kolejnych przygotowań ale już na kupno własnego konia.



  • Co do postu, to nie dziwcie się, że wyszedł źle. Większość była zapisana w wersji roboczej jeszcze sprzed tamtych mięsięcy. Nie chciałam już nic zmieniać, dopisałam tylko końcówkę.
  • Nadrabiam co do czytania Waszych blogów, i mam nadzieję, że będę na bieżąco.
  • Wygląd tutaj zostanie wkrótce zmieniony.
  • Co do następnego rozdziału tutaj prawdopodobnie będzie za tydzień, ponieważ mam aż w zanadrzu pomysłów.
  • Na blogu o Kopie post za parę dni.
  • Dla tych którzy jeszcze nie wiedzą: założyłam jeszcze jednego bloga o podobnej tematyce, na razie jest niewidoczne, ale możecie się przyszykować jak już będzie gotowy, bo długo nad nim pracuję ;)
  • PS. Prepraszam za błędy, ale chciałam jak najszybciej dodać tego posta.



środa, 25 czerwca 2014

3. Nowy przyjaciel

                                                               Na zachód od Lwiej Ziemi

                                                                                   
 Szeregi lwic podążały wiernie za przywódczynią. Przy prawie każdej z nich szło lwiątko. Niektóre samice niosły wyczerpane drogą potomstwa, w pysku i na grzbiecie. Piekąca żarem pustynia nie dawała za wygraną... nie każdej pisany był dalszy los. Jedne sprzeciwiały się królowej i zostawały w tyle czekając na cud, drugie umierały w drodze. Lwiątka były wycieńczone, powoli ich serca przestawały bić. Vivianne i Nyota nie poddawały się. Stawiały decydujące kroki. Trzymały się blisko matki. Medaliony obciążały ich ciała. Jeszcze bardziej dawały powód, by zostać w tyle i nigdy nie powrócić. Ale coś nie pozwalało im się zatrzymać. Za nimi szła Kampuni. Jej podeszły wiek dawał już swoje znaki. Ciężko oddychała, a z jej pyska wypływała w obfitych ilościach piana. Mimo to nie martwiła się o siebie. Kiedy jej wnuczki słabły Kampuni trącała ku przodzie. W jednej chwili upadła na kłujący piasek. Wszystkie lwice zwróciły się w jej stronę. Królowa schyliła z wysoka głowę i powiedziała:
- Nie możesz się tu zatrzymać, musisz iść dalej.
- Nie córko, ja już nie mogę, nadszedł mój czas -  stado zaczęło między sobą szeptać. Lwiczki wtuliły się w skołtunione futro starej lwicy, tym samym wycierając o nie strugi łez. Źrenice nie reagowały na światło, ostatnim tchem szepła:
- Ta co nosi zbroję...
Nyota skądś znała te słowa. To samo babcia powiedziała jej przed ucieczką z Lwiej Ziemi, kiedy podarowała jej medalion. Ale teraz nic to dla niej nie znaczyło. Lwy zaryczały. To było ostateczne pożegnanie byłej królowej.

***

Minął dzień i noc od od przeprawy. Stado nie znajdowało się już na pustyni. To była kamienista kraina. W dali znajdowała się niewielka dżungla porosnięta zaroślami i dziką roślinnością. Klimat był zimny. Lwicom trudno było się dostosować. W mgnieniu oka ich ciała opadły na twardy grunt i zasnęły, ogrzewając lwiatka. Wszystkie były wyczerpane. Nyota i Vivianne nie czuły zmęczenia.
 Od środka przepełniała je tjemnicza energia, która była przez nie pochłaniana w ogromnych ilościach. Księżniczki oglądnęły się za siebie i ruszyły na przód. Oddaliły się od stada na dość sporą odległość jednego kilometra.
- Co my to w ogóle robimy, to nie ma sensu.
- Przestań Vivian! - Nyocie ktoś przerwał, usłyszały trzask. Lwiczki przytuliły się do siebie . Z góry naskoczyło na nie zwierzę. Wokół rozpętało się piekło, pełno kurzu, ryków i warknięć. Mimo braku świadomości i doświadczenia w walce, siostry wspólnymi siłami przycisnęły napastnika. Pył po kilku sekundach opadł i można było dostrzeć oblicze wroga. To było lwiątko w ich wieku. Miało sierść w kolorze zbliżonym do karmelu, ciemną grzywkę i granatowe oczy. Nyota odpuściła. Jej siostra jednak dalej przyciskała go do ziemi.
- Kim jesteś i skąd pochodzisz?! - próbowała wymusić od niego odpowiedzi?!
- Nie mam rodziny.
- Jesteś wyrzutkiem?
- Daj mu spokój Vivian - nalegała siostra.
- Jak się nazywasz, mów!
- Oshe, nazywam się Oshe. ( czyt. Osze )
- Dlaczego nas śledzisz.
- Tylko obserwowałem! - Nyota miała już dość zepchnęła siostrę z lwiątka i pomogła mu się podnieść.
- Ja jestem Nyota, a to moja sarkastyczna siostra, Vivianne. Przepraszam cię za nią - Vivian zmrużyła oczy - Nasze stado jest tu od niedawna.
- Co macie na szyjach?
- To tylko takie wisiorki...
Nyota i Oshe szybko się ze soba zaprzyjaźnili. Lwiątku bardzo spodobała się lwiczka, mimo, iż  ona o tym nie wiedziała on ją pokochał.


--------------------

* Tak, tak wróciłam do blogspota po tak długiej przerwie. Długo mnie tu nie było, przepraszam, ale nauka nie pozwala mi na żadne przyjemności. Na szczęście piątek zakończeniem roku. Dla tych którzy nie pamiętają, dawniej można było mnie znaleźć pod nickiem Zauditu, później Agge, teraz nastąpiła zmiana.


  • Mam nadzieję, że post się spodobał, mimo iż po tak długiej przerwie powinnam przyznać, że mi nawet wyszedł jest wręcz przeciwnie. Następnym razem bardziej się postaram.
  • Dziękuję za tylu obserwatorów mimo tak długiej przerwy orzaz tyle komentarzy pod ostanimi postami, mam nadzieję, że będzie jeszcze lepiej :)
  • Kolejny rozdział pojawi się w następnym tygodniu.
  • Trzymajcie się ciepło <3
  • O i jeszcze coś, dla jasności skrót od Vivianne to Viviann. Tak wiem naprawdę teraz jest krótsze ;)


sobota, 4 stycznia 2014

2. "Wygnanie", medaliony

Kampuni* matka zamordowanego króla stawiała stanowcze kroki ku wracających z polowania lwic. Przewodziła nimi królowa, która pełniła wszystkie obowiązki samotnego władcy. Trzymała w pysku zakrawioną antylopę gnu. Po chwili wypuściła ją , a wszytskie samice rzuciły się na zdobycz. Ariana wyszła na przeciwko starej lwicy. Posłała jej ciepły, zapraszjący do posiłku uśmiech. Pysk Kampuni  ani drgnął na gest. Jej porcelanowa cera naprężyła się.
- Ariana, musimy się stąd wyprowadzić. Nie możemy zostać na Lwiej Ziemi, ani chwili dłużej, postępując tak skazujemy się na przewidywalną śmierć!
- Śmierć!? Tu jest nasz dom, nic nam nie grozi od wieków. Bydła i wody jest pod dostatkiem, to ziemia przodków...
- Nie córko. Jeśli szybko nie opuścimy Lwiej Ziemi, będziemy zmuszone walczyć. Zoren powiadomiła mnie o świcie... na granicę wkroczyły dwa nieznajomy lwy. Lwy, które prawdopodobnie zabiły Shiiru. Co więcej nie są sami. Przewodzą licznemu stadu, składającemu się z większości samców. Idą w kierunku Lwiej Skały i na pewno nie mają dobrych zamiarów. Mój syn nei bez powodu został nei żyje. Nie poradzimy sobie musimy uciekać.
***
Matka Shiiru wskoczyła na jedną ze skalnych półek. Bawiły się tam Vivian i Nyota. Babka podeszła do lwiątek w pośpiechu. 
- Mam coś dla was... 
Lwiczki nastaiły uszu.
- To taka pamiątka rodzinna.


Przed lwiczkami leżały dwa medaliony. Jeden był zielony. W środku wyryte były znaki układające się w krąg symboli przypominających na pierwszy rzut oka łez. Drugi zaś był w kształcie trójkąta, w kolorze złota. Podzielony był na cztery trójkąta, z czego jeden był odwrócony i wydałoby się, że miał pzreźroczystą barwę. Powieszone były na grubych czarnych skórach. Księżniczki nie mogły oderwać od nich oczu, marszcząc przy tym brwi. Kampuni spowazniała, wzięła w łapę oba wisiory i włożyła je wnuczkom na kark. 
- Pilnujcie ich! I pamiętajcie to nie są zwykłe wisiorki.
Vivianne zaczęła zbiegać ze skalnego rumowiska patrząc na kołyszący się medalion. Była królowa zatrzymała łapą Nyotę i szepnęła jej do ucha:
- Ta co nosi zbroję...

*Kampuni - stanowcza/ta zdecydowana

------------------------

  • Ostatnio dostałam ataków weny, ciągle mam jakieś pomysły i wiele inspiracji :)
  • Mam nadzieję, że rozdział mimo tego, że krótki spodobał się.
  • Chcę Wam życzyć Wszytskiego Najlepszego na nowy rok <3
  • Postaram się w tygodniu zamieścić różne zakładaki.
  • Następny rozdział 11 stycznia. Pozdrawiam i dziękuję za tyle komentarzy pod ostatnim postem <3 <3<3


poniedziałek, 30 grudnia 2013

1. Śmierć... Narodziny

Poprzez afrykańskie równiny przedzierał się niczym bezszelestnie... lew. Posiadał oliwkową sierść, w  niektórych miejscach zbitą w kołtuny, miał rzadką jak na swój wiek grzywę, w kolorze kasztana, którą jeszcze bardziej podkreślały zielone, mątłe oczy. Jego wzrok wydawałby sie, że przenikał całą sawannę. Głowa Shiiru chwiała się lekko przy gruncie dotykając nosem ziemi. Mięśnie łap były mocno naprężone i ani drgały na ruchy lwa. Wokół rozpościerała się cisza, lecz gdy pojawiał się głuchy hałas, Shiiru unosił się wyżej i rozglądał się wokół własnej osi.
Usłyszał trzepot skrzydeł, spojrzał w górę. Ku niemu, a raczej wprost w niego pikowała sowa. Płomykówka miała mleczne opierzenie, o złotym odblasku na końcach skrzydeł i wokół sercowatej głowy. Zatrzymała się zaraz przed samcem. Schowała skrzydła i przemówiła ciepłym głosem.
- Shiiru... Ariana, Ariana... ona rodzi!!! - dyszała.
- Zoren, to już? - odpowiedział z przejęciem. - Leć z powrotem, ja już biegnę!
Majordomuska króla Lwiej Ziemi rozprostowała skrzydła i wzbiła się w bezchmurne niebo. Shiiru nie rozglądał się za samicą. Odepchnął się od ziemi i zaczął biec w kierunku Lwiej Skały. Dym wywołany jego szybkim biegiem powodował uporczywe szczypanie ślepi i spowalniał sprint. Shiiru gwałtownie upadł na piaszczystą równinę. Bezwładnie leżał, ksztusząc się pyłem kurzu. Coś go unierochamiało. Gdy dym ulotnił się Shiiru spojrzał w górę, dwa lwy wbijały się w jego kręgi szyjne i kręgosłup. Król wydawał z siebie ostatnie tchnienia. Jeden z wrogów trzymał jego kark w żelaznym uścisku, a każdy chociaż najmniejszy ruch sprawiał jeszcze większy ból. Drugi zaś obrócił go na plecy i zaatakował krtań. Napastnik w mgnieniu oka poszarpał grzywę Shiiru aby dostać się do gardła i zadać ostateczny cios. Rzucił królem jak zabawką. Dwa lwy odbiegły od ledwie oddychającego lwa. Shiiru został sam na oblanej słońcem sawannie, wokół była plama krwi, która z każdą chwilą powiększała się. Skomlał, próbował zaczerpnąć powietrze, ale bez skutku. Jego koniec był przewidywalny...
***

Było już po wszystkim, Ariana nadal ciężko oodychała, ale na jej pysku malował się dumny uśmiech. Leżała w okrytej cieniem grocie, obsypanej skalnymi pułkami. W łapach trzymała dwa lwiątka. Do jaskinii nadleciała Zoren, miała wzrok pełen goryczy i smutku, z przejęciem i winą wydobyła z siebie głos.
- Pani, on nie żyje... Shiiru został zabity.
Królowa gwałtownie stanęła na łapy, jej ciało zaczęło drżeć, do oczu napłyneły łzy. Nogi załamywały się pod jej ciałem. Nie mogła uwierzyć w słowa posłanniczki. Koło Ariany znalazła się matka zamordowanego syna.
- Córko przecież nie możesz się teraz poddać, stać w bezruchu i nie reagować. Tego Shiiru na pewno by nie chciał. Musisz stawić temu czoło, ja też nei mogę pogodzić się z tym, że on, on... już go nie ma, ale ty urodziłaś dzieci, musisz je wychować. Ruzumiesz mnie?!
Królowa wtuliła się w futro lwicy i podeszła do samiczek. 
- Są piękne, tak bardzo przypominają mi Shiiru. Ta brązowa będzie się nazywała Vivianne, a ta drugi z... dziwnym umaszczeniem sierści na głowie Nyota*. On zawsze pragnął aby jego córki nosiły te imiona - Ariana spuściła z żalem główę i odwróciła łeb. 

*Nyota - gwiazda/szczęście

------------------------------------

  • Mam nadzieję, że rozdział się spodobał :)
  • Dziękuję za tyle obserwatorów^^
  • Wygląd bloga w budowie.
  • Następny rozdział 4 stycznia 2014r.
  • Wspaniałego sylwestra, weny i dizkiego nowego roku :D